sobota, 28 marca 2015

8. The last one

  40 komentarzy = next


Powoli odzyskiwałam przytomność, lecz nic nie wydawało się być przejrzystsze. Zupełnie jakbym przez cały ten czas błądziła w gęstej mgle własnej świadomości i myśli, które poplątały się niczym niewidzialne nici. Nic nie było w stanie skłonić mojego mózgu do powrotu na odpowiednią drogę, a tym bardziej wrzucenia poprawnego tempa funkcjonowania i wykonania naturalnych dla człowieka czynności, jak myślenie, analizowanie. Nienawidziłam faktu, iż moja głowa była całkowicie pusta, a lewa noga bolała, jak nigdy wcześniej, ale ja sama nie mogłam zrobić dosłownie nic, gdyż jak się okazało, moje nadgarstki zostały związane mocnym, obcierającym skórę sznurem.

 Moje powieki zdawały się ważyć kilka ton, kiedy starałam się unieść je chociaż minimalnie, aby rozeznać w jakim położeniu znajdowałam się. Nie było tam nic i jedyne co byłam w stanie dostrzec poprzez otaczającą mnie ciemność to delikatne promyki światła przedostające się poprzez szparę między drzwiami, a podłogą. Zupełnie jakbym znajdowała się na podłodze całkowicie pustego pomieszczenia oddalonego o miliony kilometrów cywilizacji i ludzkości. Do moich uszu dostawał się głośny szum, a podłoże pod moim ciałem zdawało się drgać pod wpływem poruszania się miejsca, w którym tak właściwie zostałam uwięziona w czasie bycia poza świadomością. Co do kurwy? Czy osoba lub osoby, które postanowiły mnie porwać naprawdę oszalały? Bałam się. Bałam się bardziej niż po zobaczeniu postaci wyłaniającej się z mroku podczas imprezy. Byłam sama... Byłam sama i nie wiedziałam kompletnie nic. Nie wiedziałam, co się stało. Nie wiedziałam, gdzie w owym czasie byłam.  Nie wiedziałam, kto był na tyle nienormalny by dopaść kogoś takiego, jak nic nieznacząca ja. Przede wszystkim nie wiedziałam ile czasu minęło, odkąd straciłam zdolność kontrolowania swojego ciała. Nie miałam także okazji na wysilenie się na myślenie o sytuacji i zdarzeniach, gdyż mój oddech począł zwiększać swoją płytkość, a wszystko począł otulać mrok...


Po raz kolejny odpłynęłam w pełen niepewności i strachu sen.


  Kolejne zajmujące mi wiele czasu, przebudzenie nie było już tak 'przyjemne', jak poprzednie, gdyż zostałam obudzona czując mocne uderzenie swojego ciała o twardy przedmiot oraz następujący zaraz potem okropny męski rechot, przepełniony aż po brzegi ogromnym rozbawieniem, które wprowadziło w mój organizm czystą, niczym niezakłóconą złość i chęć, jak najszybszego wyswobodzenia swojego ciała z więzów. Pierwsze co zobaczyłam po uniesieniu powiek to czubki naprawdę drogich i zadbanych butów, które kojarzyły mi się głównie z naprawdę wysokiej klasy, mediolańskimi modelami, będącymi całkowitym przeciwieństwem mężczyzny który pełnym wesołości wzrokiem mierzył moją dygocącą ze strachu sylwetkę. Nie powiedziałam nic, oczekując aż obcy sam dobędzie z siebie głos.


- Zaraz lądujemy!- zachichotał, kręcąc głową z niewiadomego powodu.


  Sens jego słów docierał do mojej obolałej głowy dosyć długo i nim zdołałam go w całości rozszyfrować, przybysz zniknął w innej części... Samolotu? Wciąż zastanawiając się i główkując nad prawdziwością wypowiedzianego w moim kierunku zdania, jak na zawołanie poczułam turbulencje targające metalowym ptakiem, a we mnie samej wezbrały niesamowite mdłości. W tamtym momencie potrzebowałam tego bezcennego uczucia bezpieczeństwa, którego dostarczały mi objęcia Harry'ego czy Andy'ego, który sama nie wiem dlaczego nawiedził moje powracające do normy myśli. Przecież i tak nie mogłam nic zrobić, będąc kilka tysięcy metrów nad stabilnym lądem, prawda?  Hm, okey. Nie zapowiada się, bym miała zostać wypuszczona na wolność, tak więc rozwinę Wam trochę opowieść o mnie i nauczycielu prywatnej szkoły, do której od jakiegoś czasu uczęszczałam.


  Mój brat, a zarazem najbliższa mi osoba na tym złym świecie, poznał starszego od siebie o zaledwie kilka miesięcy Andy'ego całkowicie przez przypadek, kiedy wnosił samodzielnie ostatnie pudła na wysokie piętro apartamentowca, poślizgnął się, a cała zawartość kartonów ujrzała światło dzienne, turlając się w dół wejścia. Australijczyk przeklinał nie działającą owego dnia windę, lecz ku jego wielkiemu szczęściu w pobliżu znajdował się wcześniej wspomniany nauczyciel. Wspólnymi siłami pozbierali przedmioty i dzięki temu malutkiemu wypadkowi stali się bliskimi przyjaciółmi. Mnie samej było dane poznać mężczyznę dopiero pół roku po przeprowadzce. Harry dobrze wiedział, jak wielki urok osobisty posiada Fitz, dlatego starał się trzymać nas z dala od siebie... Jak widać nie udało mu się to. Nieważne, jakby się starał, my i tak odnajdywaliśmy sposoby na spotykanie się, choćby w najbardziej ekstremalnych warunkach. Oboje wiedzieliśmy, iż nasz "otwarty związek" nie jest prawnie dozwolony i grożą nam wielkie, niezbyt miłe konsekwencje, jednak wraz z biegiem czasu coraz częściej brakowało nam swojej bliskości. Dotyku, pocałunków czy tych intymnych zbliżeń... Wbrew pozorom, nie był to żaden poważny stosunek dwóch osób. Wręcz przeciwnie. Ja spotykałam się z innymi rówieśnikami. Andy chadzał na randki i zabierał kobiety na noc do siebie, gdyż mi to nie przeszkadzało nawet w najmniejszym stopniu. Kochałam go... Kochałam go, jak przyjaciela z którym robiłam coś więcej, niż zwykłe przytulanie. Jednak mimo tych gestów nigdy nie widziałam w nim materiału na prawdziwego chłopaka... Takie życie.


- Obudź się, Śpiąca Królewno.- znów ten okropny śmiech.


  Brunet, którego widziałam jakiś czas temu, stojącego nade mną bez najmniejszej ochoty na udzielenie pomocy, znów opierał się o framugę otwartych na oścież drzwi i obserwował moje nie wykonujące żadnych ruchów ciało. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego bałam się jakiejkolwiek czynności zdradzającej moje przebudzenie, lecz tak faktycznie było i nie miałam nawet najmniejszej ochoty na wydawanie z siebie nawet najcichszego dźwięku. Nie miałam ochoty, ani przede wszystkim siły... Mimo iż praktycznie co piętnaście minut zapadałam w głęboki sen, zmęczenie brało nade mną górę i napiętrzało się niczym kurz na nigdy nie sprzątanych  dębowych meblach. Znów czułam znużenie ogarniające mój umysł.


Cholera. 
Nie teraz.


- Nie śpię, Sukinsynie.- warknęłam i  ostatkami śliny splunęłam mu prosto w twarz, kiedy nachylił się z grymasem na wzór uśmiechu przyklejonym do ust. Bez wahania mogę powiedzieć, że to było najgorsze co mogłam w owej sytuacji zrobić. W mgnieniu oka zostałam podniesiona za nadgarstki nad ziemię, zupełnie jakbym ważyła nie więcej niż dwa kilogramy, a pięść chłopaka kilkakrotnie z ogromną siłą wbiła się w moje podbrzusze. Płakałam, krzyczałam i piszczałam z bólu, ale nikt nie pojawił się by wyratować mnie z opresji. Łzy paliły moje oczy i spływały ciurkiem po czerwonych policzkach. Byłam sama. Musiałam to po prostu znieść i nigdy więcej nie popełniać tego samego błędu.


- Cholera, Ted, zostaw ją! Pojebało Cię do reszty?!


  Dźwięk głosu obcej osoby przybywającej do pomieszczenia wydawał mi się, jak najbardziej znany, ale w tamtym momencie nie byłam w stanie przypomnieć sobie z kim dokładnie go kojarzyłam. Z mojego nosa i ust sączyła się bordowa ciecz, głowę wypełniły zawroty, a ja znów straciłam przytomność, zupełnie jakbym była słaba i nie była w stanie utrzymać się przy niej dłużej niż godzinę. Tym razem nie straciłam świadomości podczas snu. Czułam, gdy zostałam podniesiona. Czułam, gdy nieznane mi dłonie głaskały moje włosy, powodując dreszcze biegnące wzdłuż mojego kręgosłupa. Czułam coś miękkiego stykającego się na kilka sekund z moim rozgrzanym czołem... Czułam wszystko. Przez cały czas wiedziałam, iż ktoś przy mnie przebywał, lecz kiedy znów otworzyłam oczy, nikogo nie było.


Pustka. 
Zmęczenie.
Smutek.


SAMOTNOŚĆ.


  Byłam pewna, iż minęło dobrych kilka godzin podróży samolotem, a także, co najdziwniejsze, mogłam przysiąc że w czasie moich "drzemek" nie odbyła się żadna przerwa czy przesiadka... Z drugiej strony, przecież nikt nie miałby możliwości przewiezienia związanej linami, nieprzytomnej osoby środkiem publicznym... Musiał to być prywatny pojazd, co jeszcze bardziej pogarszało moją sytuację, gdyż nie było nikogo kto zechciałby mi udzielić pomocy. Po ataku dokonanym przez przerażającego mężczyznę, nie byłam w stanie dłużej utrzymać na wodzy swoich rozszalałych do granic możliwości emocji. Moje złączone nogi z trudem zostały przyciągnięte do klatki piersiowej i mimo wielkiego bólu skuliłam się najbardziej, jak tylko mogłam, płacząc jak mała, zagubiona dziewczynka, którą czułam się od wewnątrz.  Chciałam tylko powrócić do domu, do ludzi których kochałam. Nie było nikogo prócz Harry'ego, Al i Andy'ego, kto mógłby przynieść mi spokój i ukojenie, a nawet oni zostali mi odebrani.  Nie miałam nic.


- Uspokój się. Już.- warknięcie ulatujące z ust mojego oprawcy dolało oliwy do ognia i przelało czarę goryczy.
- Co ja Wam takiego zrobiłam, że postanowiliście porwać akurat mnie i to w czasie tak ważnej dla imprezy?! Niczym Wam nie zawiniłam i nie pamiętam, bym spotkała Cię kiedykolwiek wcześniej, więc całkowicie nie rozumiem, co się kryje w tych waszych spierdolonych głowach! Nie mam zbyt wielu wrogów, ale jeśli chodzi o pieniądze mojego brata, to wiedzcie że nie dostaniecie od niego nawet centa!- wykrzyczałam nie zważając na deficyt energii.
- Nie chodzi o pieniądze.


  Wystarczyły cztery słowa, by moje usta natychmiast zamknęły się, łzy przestały cieknąć, a płuca przestały pompować życiodajny tlen. Automatycznie przesunęłam się w najbardziej oddalony od wejścia kąt i podciągnęłam kolana aż pod sam podbródek, chcąc zniknąć czy okryć się peleryną niewidką. Nie chodziło jednak o sam sens ukryty za tymi  słowami, lecz o osobę która je wypowiedziała. Wysoki chłopak wolnym krokiem pokonywał dzielącą nas odległość, nie zważając nawet na przerażenie wypełniające moje okrągłe już oczy. Jego ciemne włosy zwijały się w lekkie loczki, chude nogi odział w czarne spodnie zwisające z tyłka, stopy wsunął w czarne trampki marki vans, natomiast  biała koszulka z czarnymi rękawami zakrywała tors. Każda sekunda zdawała się trwać wieczność, kiedy jego głębokie, pełne pewności siebie brązowe tęczówki mierzyły się z  moimi wystraszonymi zielonymi. Był co raz bliżej, a moje serce szalało. Cholera. Znajdował się tuż przy mnie, przymknęłam powieki, mając nadzieję iż gdy je otworzę, wszystko okaże się tylko złym, naprawdę okropnym i nieśmiesznym snem. Nic takiego, jednak się nie stało. On wciąż tam był i patrzył na mnie, jakby oczekiwał iż zrobię cokolwiek innego niż odsuwanie się możliwie jak najdalej od niego. Marne szanse.


- Nigdy nie chodziło o pieniądze.- znów ten głos. Głos powodujący dziwne wyładowania elektryczne w moim ciele. Głos nie ułatwiający mi zniknięcia z pola widzenia.
- Stary... Zostaw ją. Jest nic nie warta.
- Spierdalaj, Ted. Dobrze Ci radzę. Wyjdź stąd póki możesz to zrobić o własnych siłach.


  Mężczyzna pospiesznie opuścił pomieszczenie, rzucając pod nosem wiele nieprzyjemnych, siarczystych przekleństw pod adresem chłopaka, który pozostawał niewzruszony na owe słowa. Po jego wyjściu, bystry wzrok Szatyna momentalnie wrócił do mojej twarzy, skanując każdy jej najmniejszy milimetr i szczegół, jakby chciał zapamiętać ten widok do końca życia. Nie byłam zadowolona z tego i szybko spuściłam głowę, pesząc się, a różowe placki wpełzły na moje poliki. Cholera.


- Nic nie masz do powiedzenia?- zapytał.
- Co chciałbyś usłyszeć?
- Sam nie wiem.- chichot opuścił jego rozchylone wargi.
- Co Cię tak śmieszy? Hm? Zresztą... Spierdalaj.- syknęłam, niemal plując jadem.
- Oh, okey tylko... Pamiętaj, że jestem tutaj jedyną osobą która jest po twojej stronie.


  Kompletnie nie wiedziałam kim mogły być te osoby trzecie "nie będące po mojej stronie", lecz już odczuwałam strach, który nie był porównywalnym z innym intensywnym uczuciem, które kiedykolwiek wcześniej było mi dane poczuć. Miłość, smutek, szczęście były niczym przy przerażeniu paraliżującym każdy mój mięsień. Czułam się niczym mała dziewczynka zastraszana w szkole przez starszych uczniów. Jedyną osobą skłonną do pomocy był brązowooki, wysoki chłopak, który także był ostatnią osobą do której zwróciłabym się w krytycznej sytuacji. Nie miałam nikogo. Zostałam pozostawiona sama sobie, nie zdając sobie sprawy z przyczyn porwania, bez możliwości powrócenia na wolność i ucieczki. Nie było nawet najmniejszych szans. Nie było nadziei, która jako ostatnia powinna umierać.

  Ostatni promyk nadziei widziałam w Nim. W chłopaku powoli znikającym z mojego pola widzenia, które nawiasem mówiąc było mocno ograniczone przez zmęczenie gałek ocznych. Mimo to bezwstydnie obserwowałam każdy jego najmniejszy. Typowy dla niego chód. Wymachiwanie rękami. Wszystko to znałam na pamięć i pomimo upływu czasu pozostawało niezmienne. Nawet sposób w jaki nakładał na swoje puszyste włosy jakże dobrze mi znany niebieski snapback z psem Pluto i inicjałami wyszytymi po boku. "L.B"... Pieprzone L.B pojawiające się w moich najgorszych snach od wielu miesięcy. L.B przynoszące tak wiele bolesnych wspomnień. Wiedziałam, iż był On moją ostatnią deską ratunku, lecz nigdy nikt nie mógłby spodziewać się, iż będzie porywaczem, a nie moim Księciem na białym koniu. Nikt nie mógł spodziewać się, jak złym człowiekiem był Luke Brooks- król Melbourne. 


- Wstawaj. Już!

  
  Ted nawet nie zadawał sobie trudu zaczekania, aż uniosę swój obolały tyłek, jego palce po prostu złapały materiał mojej porozrywanej sukienki i bezproblemowo podniosły mnie na proste nogi, jak najbardziej targając przy tym moim ciałem na boki. Czułam ból wypełniający każdą moją najmniejszą komórkę. Nie byłam w stanie nawet zobaczyć,  w jakim kierunku zmierzałam. Kroczyłam przed siebie, mając nadzieję iż nie wpadnę na nic, co sprawi mi jeszcze większe cierpienie. Cóż... Odczuwałam zarówno fizyczny, jak i psychiczny ból, jednak ten drugi zdecydowanie był gorszy. Zupełnie jakby wysysał ze mnie całą duszę, która i tak była już sszargana niczym moje nerwy. Cholera, Ted nie był ani trochę delikatny i miał naprawdę wiele siły, którą mogłam poczuć na swoim brzuchu i zobaczyć za pomocą krwii rozmazanej na całej twarzy.


- Co za idiotka...- westchnął mężczyzna z wyraźnie amerykańskim akcentem, po czym moje ciało lekko jakby było piórkiem, zostało przewieszone przez jego ramię. Nie byłam w stanie zacząć się szarpać czy zrobić cokolwiek, co mogłoby zbliżyć mnie do wolności, więc pozostałam bezruchu aż do momentu, gdy usłyszałam swoje imię wypowiadane przez kolejną obcą mi osobę. Znajdowałam się w ogromnym pomieszczeniu, które prawdopodobnie miało pełnić funkcję salonu. Ściany były czerwone z wyraźnymi złotymi elementami. Meble ciemne, nowoczesne, mieszczące wiele elektroniki, w tym monitoring. Na przeciw mnie, na dużym, widocznie wygodnym fotelu zasiadał ciemnoskóry facet, którego usta rozciągały się w szerokim uśmiechu. Super. Kolejny psychol.


- Jessica! Miło Cię widzieć! Jak się czujesz, hm?
- Cudownie.- odpowiedziałam z sarkazmem.
- Tak myślałem! Podejdź tutaj do mnie, Kochanie.- marszcząc czoło obserwował brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony.- Luke, pomóż jej skoro sama nie potrafi chodzić.
- Jasne, Ant.- dłonie Brooks'a ochoczo ujęły moje ramiona w żelaznych uściskach, prowadząc mnie prosto do... Ant'a? Czułam, jak palce chłopaka co raz mocniej zaciskały moją skórę, lecz nie reagowałam. To nie był już Luke, którego znałam i chyba kochałam. Teraz był moim wrogiem.
- Możesz ją puścić. Dam sobie radę.
- No dobra.
- Mam nadzieję, że moi przyjaciele dobrze Cię traktowali. 


Czy On naprawdę nie widzi, jak skręcam się z bólu czy jest tak głupi?
Kto wie.


- Mogę Ci obiecać, że jeśli dostosujesz się do moich zasad, będziesz żyła jak królowa, a ja sam dam ci wszystko czego tylko pragniesz... Jeśli jednak postanowisz postawić się i łamać zasady, pożegnasz się ze swoim życiem. Sprawa jest prosta. Nie jestem złym facetem, believe me... Ale za to Ty, Luke, mój bracie, naprawdę wybrałeś dla mnie najlepszą dupę, jaką kiedykolwiek widziałeś.- powiedział z podziwem skanując moją sylwetkę, po czym przytulił się po męsku z jednym z bliźniaków.


Czyli byłam tylko towarem, który 'sprzedał' Ant'owi? 

Byłam tylko zabawką?

Byłam nikim.



________________________________________________


Hej, hej!
Z góry chciałabym przeprosić za wszelkie błędy, gdyż rozdział pisałam na telefonie ze względu na zepsutą ładowarkę do laptopa. Rozdział nie jest jakiś mega ciekawy, lecz to dopiero podnóże góry historii Jess. Jeszcze wiele się wydarzy, obiecuję! Kto spodziewał się, że Luke będzie jednym z porywaczy? xx.




14 komentarzy:

  1. szczerze, nie spodziewałam sie takiego zwrotu akcji
    ciekawy rozdział, czekam na następny @dirtyxjano

    OdpowiedzUsuń
  2. BOZE COCOCOOCO LUKE DUPKU JEDEN
    @jaisclouds

    OdpowiedzUsuń
  3. o mój boże. pierdolnęło go? agh jkgfjkdsgkdjg świetny rozdział, nawet lepszy niż zwykle i strasznie ciekawy, nie mogę się doczekać nn
    @kidrawhxi

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow,nie spodziewałam sie tego. Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  5. LUKE TY IDIOTO... rozdział jest bardzo fajny, nie mogę doczekać się następnego, ciekawe co ci psychopaci chcą od Jess>>>>>>>

    @luvmyedwards

    OdpowiedzUsuń
  6. Luke dupku jak mogłeś..
    Nie spodziewałam się tego
    Czekam na następny :)
    @Wrona13

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedziałam ,że to Luke ! Wiedziałam !!!
    OMG ale czemu , mam mętlik nwm co jeszcze napisać oprócz tego ,że CZEKAM NA NASTĘPNY ROZDZIAŁ

    @nob0dyfam0us

    OdpowiedzUsuń
  8. Aha! To był chyba ten jego plan. ;) może oni se nic nie wiedzą, że Luke może mieć jakieś z tego korzyści, nwm!! Next!

    OdpowiedzUsuń
  9. Cholera.. Tego to sie chyba nikt nie spodziewał.. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  10. wiedziałam ze to luke,ale nie spodziewałam sie takiego zwrotu akcji
    omg
    dodawaj szybko kolejny xx

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń